Mordy

Mordy (gmina Mordy, powiat siedlecki). To niewielka miejscowość, która kryje w sobie bogatą historię. Oddajmy jej fragment słowami anonimowego autora tygodnika „Kłosy” z 1871 r.: „Do starożytnych osad starego Podlasia, a dziś gubernii siedleckiej należą Mordy, już bowiem w wieku XV jako miasteczko znane. W roku 1486 Stanisław z Korczewa Korczewski, na mocy przywileju Kazimierza Jagiellończyka miasteczko to założył, otrzymawszy dla niego prawo Chełmińskie i na lat dwanaście uwolnienie od wszelkich danin i opłat.

Leży na płaszczyźnie otoczonej bujnymi łąkami i pastwiskami, nad stawem, o mil dwie od Siedlec, na trakcie pocztowym wiodącym do Łosic.

Z warownego niegdyś zamku pozostała brama wjazdowa z wieżą, którą w rycinie załączonej przedstawiamy. Szacowny ten zabytek dawnego budownictwa zawdzięczamy troskliwości dziedziców tej siedziby.

Mordy były własnością zamożnych rodzin, najprzód Sapiehów, następnie Mikołaja „Czarnego” Radziwiłła.

Głośnym był synod jaki tu na dzień 6 czerwca 1563 roku zwołał Stanisław Lutomierski, superintendent antytrynitarzy. Głównym powodem tego zebrania był Stanisław Sarnicki, przywłaszczający sobie pierwszeństwo w nowo powstającym wyznaniu. usiłowano zarazem zapobiec rozdwojeniu i pojednać zwaśnione umysły.

Na synod ten zjechało 42 pastorów z różnych okolic kraju i rozpoczęły się narady, ale te zamieniły się najprzód w zapalczywe spory, a następnie w kłótnie i zwady gorszące. Przedmiot sam był dla wszystkich drażliwy, duch jedności i zgody uleciał, działał tylko zaślepiony fanatyzm. Jedna strona nad drugą chciała zapanować – zabrakło rozumnej rozwagi i krwi chłodniejszej. Wpośród tego zamieszania, powaga jedynie dziedzica ówczesnego Mordów, Mikołaja „Czarnego” Radziwiłła, zaledwie podołała wyjednać postanowienie zgodne, że zabezpieczoną została tolerancja znienawidzonym Arianom”.

To zaś co w Mordach zobaczyć możemy dziś, to piękny niegdyś pałac ziemiański i resztówka majątku. W stanie funkcjonalnym znajduje się jedynie kompleks gorzelniany, użytkowany i dziś do celów przemysłowych.

Obecny pałac prawdopodobnie stoi na miejscu dawnego dworu obronnego z początku XVII wieku. W połowie XVIII stulecia Ciecierscy postawili wznieśli tu swoją rezydencję, tkwiącą estetyką w stylu barokowym. Podobny charakter uzyskała wysoka brama przejazdowa, która mogła powstać około 1750 roku. Pałac, jak większość napotykanych przez nas tego typu obiektów, przechodził wiele remontów i przestrzennych reorganizacji. Pierwsze z nich miała miejsce jeszcze w XVIII wieku, kiedy to nadano mu zgodny z duchem oświeceniowym charakter klasycystyczny.


Kolejna znacząca renowacja była już dziełem rodziny Zembrzuskich którzy weszli w posiadanie dóbr Mordy w 1838 roku. Dokonano wtedy rozbudowy pałacu i znaczących przekształceń: dobudowano dwa boczne skrzydła, które dodatkowo podwyższono. Dobudówki mają charakter neorenesansowy. Wszelkie przebudowy ominęły natomiast barokową bramę przejazdową. Ostatnie, kosmetyczne już tylko, remonty miały miejsce w latach 60. XX w. Jego wygląd w chwili obecnej można określić powiedzeniem: „ideał sięgnął bruku”. Wróćmy jednak jeszcze na chwilę od budynków do ludzi, i z końca XX w. do jego początków.

W roku 1912 majątek przeszedł w ręce rodziny Przewłockich, którzy kupili go od Jana II Zembrzuskiego. Dokonując zakupu zadłużonych włości Konstanty Przewłocki myślał o wyprowadzeniu ich z kryzysu i przekazaniu swemu synowi Henrykowi. Majątek więc po raz kolejny pomniejszono o kilka folwarków by móc uregulować choć część zaległości w Towarzystwie Kredytowym Ziemskim. Gdy w 1927 roku przyszedł na świat Janusz Przewłocki (syn Henryka), jego rodzina ugruntowała już swój byt w podsiedleckich dobrach. Mordy nie były już dla nich świeżo objętą i majętnością, w której dopiero trzeba się urządzić a prawdziwym domem.


Dzieciństwo dziedzica przebiegało w pogodnej atmosferze domu pełnego rodziny, licznych przyjaciół rodziny i rezydentów. Wśród nich można odnaleźć pisarkę Marię Czapską i malarza Józefa Czapskiego (późniejszego współtwórcę i „ministra spraw zagranicznych” – jak o nim mówił Jerzy Giedroyć – paryskiej „Kultury”) – rodzeństwo matki Janusza, Karoliny Hutten-Czapskiej. Jednak młody Józef był też postacią, która podzieliła los charakterystyczny dla tej warstwy społecznej.


Trudne czasy wojenne znaczone najpierw „wizytą” wszystko niszczących sowietów, potem bardziej „ekonomicznie” myślących Niemców, później znowu zaprzyjaźnionej Armii Czerwonej i w końcu bezpowrotna dla wielu utrata całego majątku to leitmotiv wspomnień polskich ziemian (zwłaszcza tych z Podlasia i wschodniego Mazowsza). Wbrew pozorom, odpowiedzialni za eksterminacje narodów, zbrodnie ludobójstwa i okropne okrucieństwo Niemcy, byli dla majątków ziemiańskich bardziej łaskawi od barbarzyńskich poprzedników. Sowieci widzieli je jako zideologizowany ślad wyzysku chłopów, Niemcy zaś starali się dostrzec w nich źródło utrzymania i wyżywienia swoich żołnierzy. Ci pierwsi niemal z marszu bagnetami rozprawiali się z każdą oznaką „wyzysku klasowego” niszcząc wszystko: od luster zaczynając, przez dzieła sztuki, meble, na zasobie obór kończąc. Jeśli zdążyli, podobnym losem obdarzali właściciela dworu. W mniej radykalnym przypadku – kradli. Ich przemarsz przez same Mordy i okolice zaczął się jednak nieco egzotycznie, by nie rzec spektakularnie. Elżbieta Cielecka z domu Przewłocka (siostra Janusza) wspominała: „Stałam przed domem, kiedy usłyszałam wołanie mojego brata Janusza. Stał nad stawem, skąd z dość bliska widać było most na szosie, którą szły wojska. Stanęliśmy zafascynowani tym, co zobaczyliśmy. W tumanach kurzu, przy akompaniamencie turkotu kół, szło wojsko z karabinami na sznurkach. Jakieś kuchnie, taczanki, wozy a wśród tego azjatyckiego dobra ukazały się naszym oczom piękne, majestatyczne, jednogarbne wielbłądy – juczne wielbłądy obwieszone szarymi worami i pękatymi bagażami. [...] Po chwili Dzidzio (bo tak go [Janusza – przyp. A.Z.] nazywałyśmy) szepnął mi: »A może teraz będą szły słonie? «. Wydawało mu się, że to tak jak na kartach dziecinnych książek”. Jednak już w chwilę później sytuacja przybrała „klasyczny” bieg: „Jakiś sztab sowiecki stanął o 7 km od Mordów we wsi Przesmyki. Stamtąd robili wypady i kradli co się dało. Któregoś dnia zabrali z podwórza wszystkie krowy i cały dobytek”. To, co uchowało się podczas tej wizyty i przez całą wojnę. Zupełnie zatraciło się przy drugiej, „wyzwoleńczej wizycie”. Wtedy też Henryk Przewłocki został zesłany do łagru w Borowiczach, gdzie zmarł.

Niemcy przewidując dłuższy pobyt na tych ziemiach pozwalali utrzymywać produkcję i hodowlę, kosztem dużej kontrybucji. Tętniące do tej pory życiem majątki, zmieniały się w przechowalnię wysiedlonych oraz członków grup podziemia niepodległościowego. Niezależnie zaś od tego, który z epizodów stał się przyczyną całkowitej lub częściowej utraty majątku, właściwie pewne było, że okres świetności dworów odchodzi w niepamięć. Niektóre z nich odczuwały jeszcze skutki niedawnego kryzysu ekonomicznego i gospodarczego, jaki ogarnął Europę po I wojnie światowej. Jeśli jednak tamte czasy można było nazwać selekcją naturalną dla gospodarczych predyspozycji poszczególnych ziemian, to wydarzenia II wojny były powolnym przyzwyczajaniem ich wszystkich do radykalnej zmiany życia i dekapitacji całej grupy społecznej. Zagłada, jakiej dokonano na nich a mowa tu nie tylko o formalnym pozbawieniu majątków i prześladowaniach, ale uśmierceniu tradycji i brutalnym wykarczowaniu polskiej inteligencji, była jednym z większych ciosów zadanych odradzającej się Polsce. Powojenne losy tych, którzy przeżyli, wymykają się jakimkolwiek stereotypom, czy wspólnym mianownikom, motywom. Często jednak odnajdujemy ich w rozmaitych instytucjach kulturalnych, na katedrach uniwersyteckich, w szkołach... Nierzadko są wśród nich i ludzie z wybitnymi osiągnięciami o wielkich zasługach dla kraju. Czego by jednak po wojnie nie robili to, co faktycznie ich w znakomitej większości łączy i można by dzięki temu ryzykować szukanie paradygmatu, to zakorzeniony patriotyzm i przywiązanie do korzeni. Nierzadko przywiązanie to było twórcze.

Janusz Przewłocki w czasie wojny służył w AK, po wojnie pracował w Instytucie Wydawniczym PAX, działał na rzecz KOR-u i opozycji antykomunistycznej, by pod koniec życia oddać się dwóm pasjom – zbieraniu wspomnień Sybiraków i działaniu na rzecz ich Związku oraz kolekcjonowaniu fotografii. Te ostatnie stanowią treść wysmakowanego albumu Miedzy pałacem a dworem, pokazującemu świat który już bezpowrotnie zaginął...

Jedźmy dalej...


Opracował A. Ziontek